MATERIALIZM – Z PUNKTU WIDZENIA BIOLOGA
Wyjdźmy od podstawowych założeń materializmu. Nie istnieje nic, poza materią i energią. Część ich aspektów, jest dobrze poznana, jak fotony światła, czy atomy, część dopiero zaczynamy poznawać, jak ciemna materia, czy energie biologiczne wytwarzane przez żywe organizmy. Każda rzecz – gwiazdy, kamienie, morza, drzewa czy zwierzęta, składa się z tych wszechobecnych składników. Sfera idei, ducha, bogowie, są jedynie wytworem naszych, jakże materialnych, umysłów, stworzone by zaspokoić nasze potrzeby – potrzeby, wynikające z budowy, fizjologii i sposobu w jaki mózg interpretuje tworzące się w nim bodźce. Nawet jeśli nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania, nie trzeba doszukiwać się jakiś transcendentnych prawd. Co do martwych składników naszego świata, nikt nie ma trudności z postrzeganiem ich w ten właśnie, materialistyczny sposób, jednak patrząc na życie, widzimy już coś zupełnie innego – coś uduchowionego, ważniejszego. Do jakiego stopnia ta nasza dwoistość percepcyjna jest uzasadniona?
Zastanawiając się nad pytaniem postawionym w poprzednim akapicie, wykażmy wpierw jak płynna jest różnica między martwą a żywą cząstką naszego świata. Dawno temu na ziemi, wyładowania elektryczne niestabilnej atmosfery trafiały w tafle organicznego oceanu metanu i dostarczały energii, napędzającej niezwykłe procesy dziejące się poniżej. W tym prastarym kotle, niczym obudzone ręką Dr. Frankensteina, powstawało życie. Na początku aminokwasy łączyły się w białka, cząstki tłuszczu agregowały w sfery, składniki kwasów nukleinowych tworzyły łańcuchy. Z czasem białka wczepiały się hydrofobowymi fragmentami w krople tłuszczów, a ich specyficzna budowa sprawiała, że katalizowały reakcje tworzące cząstki katalizujące inne reakcje… potem do kropel wnikało DNA, na początku kodujące całkowity chaos, potem okazało się, że ma zaskakujące powinowactwo do właśnie skatalizowanych białek, tworząc kolejne białka… Układy te przyswajały i przerabiały cząstki organiczne których było pod dostatkiem w otaczającym je bulionie, a gdy już były za duże by siły je spajające nadal działały, dzieliły się. Trudno to było nazwać życiem… ot, układy cząsteczek poddające się prawom fizyki i chemii. Jednak z czasem, kropelki które szybciej i lepiej asymilowały środowisko, zaczęły zabierać „pokarm” wolniejszym a je same pochłaniać… zmieniały się, a niektóre przyswajały jeszcze szybciej… Potwór Frankensteina poruszał się coraz żwawiej. Zaczęły pojawiać się bakterie wykorzystujące światło, wytworzyły one tlen, potem pierwotniaki, jamochłony, mięczaki, ryby… wszystko to, będące tylko coraz bardziej skomplikowaną, nastawioną na przeżycie i multiplikację odmianą pierwotnego konglomeratu cząstek. W którym momencie moglibyśmy przyjąć, że skończyła się martwa chemia a zaczęło życie, skoro proces ten był i jest zupełnie płynny? Oczywiście, nie sposób odmówić nam, ludziom, samoświadomości i subiektywnej prawdziwości odczucia „istnienia” i „czucia”, jednak wszystko to jest jedynie pochodną, składową całkowicie martwych u podstawy struktur i procesów. Efektem – jakkolwiek nie pojmowanym przez nas, to w gruncie rzeczy niewiele różnym od reakcji pierwotnego konglomeratu na impuls elektryczny. Tylko jego inność i fakt, że arbitralnie uznajemy go za niezwykły… choć kim tak naprawdę jesteśmy by obiektywnie oceniać która z prawd świata jest najbardziej niezwykła? Mocne siły atomowe, grawitacja, świadomość skomplikowanych struktur organicznych… które z nich? Każdy z tych faktów musimy uznawać jako to czym są – czyli fakt właśnie, bez wyjaśnienia czemu to istnieje. Zatem, czymże różnimy się od tych kropelek tłuszczu?
Nim wywleczemy argument świadomości i zmysłów, przemyślmy jedną rzecz. Jeśli stworzymy sztuczną inteligencję, zaprogramujemy jej percepcje, emocje – świadomość właśnie – co pomyślimy, gdy wstanie i zadeklaruje, że jest równie żywa jak my? Na jakiej podstawie mielibyśmy odmawiać jej uczuć? Tylko ze względu na odmienny materiał z którego została wybudowana? Czy to, że widzi, czuje, myśli – a więc jest, jest mniej ważne niż nasze własne odczucia, bo uważamy ją arbitralnie za bezduszną maszynę? Można powiedzieć, że ona tylko –myśli-, że czuje. „To tylko program”. Zgoda. Ale czym innym są nasze popędy i instynkty? Czemu istota zbudowana z węgla i azotu czuje prawdziwej, lub jest bardziej samoświadoma, niż istota z krzemu i aluminium? Trudno się oprzeć wrażeniu, że dla bezstronnego obserwatora sprawa ta byłaby zdecydowanie mniej oczywista niż dla większości nie zaprzątających sobie myśli taką tematyką ludzi. Założenie braku różnic, mimo dość przekonywujących argumentów spotyka się ze znacznym oporem ludzi z oczywistego powodu. Materializm przeraża, czy to ze względu na rzekome spłycenie istnienia i utratę sensu życia, czy potrzebę wywyższenia się ponad resztę świata… może przez strach przed utratą poszanowania dla życia? Tak naprawdę każdy z tych argumentów jest łatwy do obalenia, jakoże fakt iż myślimy i czujemy, będąc jedynie zbitkiem martwej materii, zdaje się być większym cudem, niż gdybyśmy byli jakimś tajemniczym bytem nie z tego świata, a założenie, że to życie jest jednym które mamy prowadzi nas do tym większego poszanowania go. Nasza buta również nie powinna ucierpieć, w końcu potęga człowieka jest bezsprzecznym faktem, o żadnych kompleksach nie powinno być mowy. Bardziej prawdopodobne, że odrzucenie takich myśli spowodowane jest przez tradycjonalistyczne myślenie, religię i brak wykształcenia.
Równie interesującym i pokrewnym zagadnieniem jest nasza potrzeba oddzielania się od świata zwierząt. Przyczyny wykształcenia takiej postawy są jasne. Nasza niespotykana inteligencja i zdolność mowy w połączeniu z niemal równie nie spotykaną kruchością ciała, wyróżniają nas spośród reszty fauny. Dodając do tego naturalne i uzasadnione ewolucyjnie faworyzowanie własnego gatunku, brak wiedzy i wyobraźni, takie zdanie było dobrze usprawiedliwione jeszcze 500 lat temu, gdy o zwierzętach i świecie nie wiedzieliśmy niemal nic. Obecnie znamy już dość analogii między „nami” a „nimi”, zarówno w zachowaniach, budowie czy fizjologii, by wiedzieć lepiej. Być może mamy prawo czuć się lepsi, napewno mamy prawo czuć się inni, lecz widząc naczelne wyrabiające narzędzia, czy odprawiające quasi-religijne rytuały, orki, nigdy już nie wiążące się w pary po stracie partnera, czy gepardzicę, narażającą życie w walce z lwicą dla obrony młodego, jak możemy nie zauważyć, jak bardzo podobne są ich zachowania i emocje do naszych. Ich ciała działają na tej samej zasadzie a owe działanie manifestuje się w bardzo zbliżony do naszego sposób. Dlaczego więc usilnie stawiamy barierę między naszymi światami. Jak więcej dowodów potrzebujemy? Niewątpliwie – nadal bardzo dużo. Można odnieść wrażenie, patrząc na historię nauk o zwierzętach, że kiedy kolejne granice wyznaczane by odróżniać nas od nich są łamane, naprędce, jakby w panicznej obronie wyznaczamy kolejne. Najpierw wykonywanie narzędzi. Gdy to zawiodło – ich obróbka. Następnie zdolności językowe, szybko zmodyfikowane tak, by uwzględniać gramatykę. Nasza odmienność kurczy się coraz bardziej, podobnie jak bogowie, ale nadal nadzwyczaj ciężko nam zaakceptować najbardziej prawdopodobną z odpowiedzi. Oczywiście, nie chce powiedzieć, że nie różnimy się od reszty zwierząt. W końcu zbliżymy się do tej prawdziwej granicy jak to tylko praktycznie możliwe, lecz będzie ona rozmazana i dla każdego zwierzęcia przechodziła w nieco innych miejscach. Wszak w niektórych aspektach jesteśmy bardziej podobni przykładowo do psa, niż małp człekokształtnych (wskazywanie przedmiotów). Warto też podkreślić, że każde zwierzę jest w pewien sposób unikatowe i odmienne od całej reszty zwierzyny…
Jednak, każdy medal ma dwie strony. Obecnie popularne stało się uważanie nas za gatunek straszny i nieszczycielcki, swoisty rak toczący ciało Matki Ziemi. Nie można naturalnie zaprzeczyć, że mamy niespotykany od czasu pierwszych bakterii o fotosyntezie tlenowej, wpływ na przyrodę wokół nas. Nie można również zaprzeczyć, że wpływ ten jest dla większości żywych organizmów, w tym nas samych, bardzo negatywny. Możemy czuć się w pewnym stopniu odpowiedzialni za wymieranie megafauny, również za zagładę masy gatunków od czasów rewolucji industrialnej, za zmiany klimatu, które mogą mieć daleko idące konsekwencje dla całej planety i wiele zagrożeń o których jeszcze nawet nie wiemy. Trzeba jednak pamiętać, ze jest to efekt naszego programu… tego w co wyposażyła nas i każdy inny gatunek ewolucja, czyli dbałości o najbliższe sobie geny i tylko o nie. Każdy inny gatunek o naszych możliwościach postępowałby jak my, wiedziony ślepą ręką praw natury. W czasach nowożytnych dopiero zaczęliśmy sobie uświadamiać co czynimy i powoli, szczególnie w krajach rozwiniętych swoiście pojęty altruizm zaczął mieć duże znaczenie w naszym działaniu. Niestety, nawet w oświeconej Europie, nie mówiąc o krajach biednych, gdzie instynkt przetrwania króluje i naturalnie zagłusza mniej ważne dla gatunku sygnały, są jednostki które w nieuzasadnione dużym stopniu przekładają interes własny, nad interesem świata. To jest nie do uniknięcia i jednostki takie nie powinny kształtować w tak znacznym stopniu obrazu ludzkości.
Rozważając nieco inny aspekt sprawy – zwykle bez słowa sprzeciwu większość ludzi przyjmuje zmiany jakie czynimy jako złe i „nienaturalne”, jednak spoglądając na to nieco inaczej… Jak coś będące „produktem” naturalnie wytworzonego organizmu może być nienaturalne. Nie uważamy z nienaturalne kopców termitów, tam bobrowych ani włóczni szympansów, jednak samochód – w gruncie rzeczy narzędzie, wytworzone z naturalnych składników ziemi, wytwór naturalnie ewolucyjnie nam danej inteligencji – już tak. Czy słusznie? I gdzie może przebiegać granica? Czy sztucznie wytworzone pierwiastki powinniśmy już uważać za zboczenie? Przecież one też są produktem naturalnych składników i naturalnych procesów, którym po prostu, z pomocą naturalnych dla naszego gatunku narzędzi, daliśmy warunki do zajścia. Podobnie sprawa ma się z zmianami które w planecie czynimy… czy patrząc zupełnie obiektywnie są „zniszczeniem” tak jak często się je określa? Osobiście, zgadzam się, że bioróżnorodność jest dobrem, ale z bardziej uniwersalnego punktu widzenia, wszystko to jest tylko inną formą materii planety. My tą formę po prostu zmieniamy. Zwierzę czy węgiel, to tylko inny sposób ułożenia tych samych atomów – one nie giną. Nie wysyłamy ich w słońce czy w odmęty kosmosu, nadal tu są, po prostu trochę inaczej. Dopóki nasza planeta, manifestujaca się nami – ludźmi, nie zacznie wpływać na świat w skali galaktycznej, dla pobocznego, prawdziwie obiektywnego obserwatora miałoby raczej niewielkie znaczenie jaką formę przyjmowałaby Ziemia.
Nawet nie możemy tylko dla siebie zagarnąć mordów, wojen, czy tortur, obecnych przecież u szympansów, nawet orek. Można by się spierać do jakiego stopnia ludzie, dokonując takich czynów, robią to bardziej świadomie, z większą premedytacją i należy ich bardziej za to potępiać (jeśli patrzymy z punktu widzenia prawdziwie obiektywnego obserwatora – „czy wogóle potępiać”). Wspominając kilkakrotnie „prawdziwie obiektywnego obserwatora, należy zaznaczyć, że o ile może nam on dać cenną perspektywę na pewne rzeczy, o tyle w żaden sposób nie powinniśmy dążyć do urzeczywistnienia jego spojrzenia na świat. Nie jesteśmy obiektywni i nie zostaliśmy stworzeni by być obiektywni Zasady jakimi rządzi się życie świadome są weń wdrukowane i tylko stosując się do nich mamy szanse osiągnąć szczęście – nagrodę za posłuszeństwo matce naturze. Walka z tym, byłaby bezcelową głupotą, choć, podkreślmy, świadomość naszej subiektywności pozwala nam lepiej zrozumieć świat i nas samych i uratować nas przed grzechem ignorancji, nietolerancji i zaślepienia.
Na zakończenie chciałem przytoczyć ulubiony przeze mnie cytat, wspaniale ilustrujące mój osobisty sposób interpretacji filozofii materialistycznej i spojrzenie na nas samych.
„Jesteśmy narzędziem, przez który wszechświat poznaje samego siebie” – Jesteśmy wszechświatem. Zbudowani z jego esencji, dzięki jego prawom, wytworzyliśmy cud świadomości, jakby sama rzeczywistość otworzyła oczy i zaczęła poznawać siebie, swoją przeszłość, naturę. W tej interpretacji nawet mitologia chrześcijańska nabiera sensu. Zrodzeni, przez Wszechwładnego, Wszechobecnego, na jego własne podobieństwo. Jak możnaby, przyjmując ten punkt odniesienia, nie widzieć nas jako coś innego niż wspaniały i wiekopomny twór samej rzeczywistości.
Adrian Stankiewicz – student
Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego
http://www.stankiewicze.com/index.php/index.php?kat=4&sub=192